W centralnym punkcie restauracji znajduje się ogromny bar z milionem kieliszków i butelek z przeróżnymi trunkami, dzięki czemu wiemy już na wstępie, że koktajle będą tutaj też grać główne skrzypce. Wnętrze restauracji wpisuje się w najmodniejsze trendy, a charakterystyczne napisy z białych literek na czarnym tle faktycznie przypominają napisy z peronów. W restauracji 2 razy w tygodniu zmieniany jest lunch, a najważniejszym wyznacznikiem dla załogi są goście restauracji. To właśnie oni, jako pierwsi w zasadzie testowali dania aktualnej karty dań, które podawane były w formie lunchów, aby sprawdzić, czy będą odpowiadać ich kubkom smakowym. To również dla gości restauracji dania zostały powiększone na talerzach, aby każdy mógł wyjść najedzony i zadowolony.
Za to idealnie sprawdził się zimny French 75, który zdecydowanie podbił moje kubki smakowe, dzięki połączeniu ginu/cytryny/prosecco. Bardzo orzeźwiający smak.
Weganie będą uradowani z propozycji dania głównego, które oczarowało każdego z nas – marchewki confitowane w oliwie z ziemniaczanym fondantem, puree selerowe (z nutą kokosa! jakież aksamitne), chipsy z jarmużu, konfitura z marchwi, wanilii, pomarańczy i chili, a do tego orzechy laskowe ( 22 zł).
Nad morzem nie może zabraknąć doskonale przygotowanej ryby, w Głównej Osobowej prym wiedzie sandacz w kruszonce z boczku podany z arancini z pieczarkami, piklowaną kapustą i doskonałym sosem paprykowo-anyżowym ( 37 zł). Po raz pierwszy jadłam tak doskonałą ryżową kulkę z parmezanem i pieczarkami, więc bardzo ucieszyłam się, że takową można znaleźć w menu również wśród przystawek.
Rybę sparowano z mocno anyżowym koktajlem Green Beast z absyntem/cytryną/zielonym ogórkiem. Choć sam koktajl był zbyt mocno anyżowy dla mnie i samego raczej bym nie wypiła to jednak w połączeniu z sosem paprykowym był całkiem dobry.
To teraz coś, co zaskoczyło mnie, bo przypadło mi do gustu, choć nie lubię smaku dziczyzny, a po drugie moje biologiczne spaczenie i serce nie pozwalają mi jeść sarenek, króliczków i jelonków. Jednak uważam, że trzeba spróbować wszystkiego, więc spróbowałam i … zeżarłam pierogi z jeleniem z sosem z wędzonej śliwki i piklowanym selerem. Choć ciasto było trochę twardawe to jednak wnętrze aksamitne, doskonałe! 8 sztuk za 28 zł. Do dania półwytrawna marsala, nie jeden brodacz będzie się po tym wszystkim oblizywał :).
Rum Alexander – rum/śmietanka/kakao z odrobiną tartej gałki muszkatołowej otworzył nas na deserowe podboje. Bardzo moje klimaty!
Zapiekany ryżowy pudding (15 zł) z ciasteczkową kruszonką i lodami z prawdziwego sernika przypominał mi słodkie, kremowe risotto i słodkie dzieciństwo.
To Ona sprawczyni słodko-deserowa Olga.
Od lewej prym w kuchni wiodący Krzysztof Grymm, Olga Borkowskasous chef i wreszcie jest On Dawid Gierjatowicz „Faroth”, czyli szef baru. Bardzo kreatywni, młodzi ludzie z niesamowitymi pomysłami, sprawnie kreujący nowe smaki w kuchni i kieliszkach.
Wow – wygląda pysznie. Zawsze jako żarłok odnoszę wrażenie, ze taka mała porcja nic nie daje. Ale trzeba po prostu umieć delektować się wyglądem i smakiem…
po tym co tu zobaczylam moje kubki smakowe zwariowaly….nastepna odwiedzona przeze mnie restauracja bedzie na pewno GO ! juz sie nie moge doczekac…Pierogi z dziczyzny..nadchodze!!! wierze jest tak smaczne jak wyglada!yammmmi